Okra, piżmian jadalny- żadna z tych nazw nie brzmi specjalnie zachęcająco, prawda? Jest to nazwa rośliny, która rośnie w tropikach, gdzie spożywana jest gotowana, ale i na surowo. Do nas zwykle dociera przetworzona, marynowana lub suszona, aczkolwiek można ją czasem upolować w sklepach z produktami z całego świata, ale czasem i w marketach, które coraz częściej oferują różne egzotyczne produkty. Okra jest zielona, kształtem przypomina paprykę, ale jest bardziej kanciasta. W smaku jest zbliżona najbardziej do naszej fasolki szparagowej. Jednak dla mnie tym, co świadczy o jej wyjątkowości jest substancja, którą okra wydziela podczas gotowania. Wszędzie piszą, że jest to swego rodzaju śluz, mnie to określenie nie zachęcało specjalnie do spożycia…ale faktycznie jest to najbardziej trafne określenie. Potrawa z okrą samoistnie się zagęszcza i nabiera gładkiej konsystencji. Teraz wiem, że ten okropny z nazwy śluz to w rzeczywistości kulinarny skarb, po który sięgnę jeszcze nie raz. Mam dla Was dzisiaj przepis, dzięki któremu sama przekonałam się do tego składnika. Ciekawi świata i smaków? Koniecznie wypróbujcie!