Włochy… tak, to jest w moim życiu od wielu lat ukochana destynacja na wszelkie urlopy, dłuższe wojaże, ale i krótkie wypady. Choć ubóstwiam polską kuchnię to lubię eksperymentować także z innymi, a z włoską w szczególności. Lubię ją za prostotę składników, często także procesu samego przygotowania a jednocześnie za szlachetne i złożone smaki. Wielu potraw nie da się wiernie odtworzyć, może to kwestia innej jakości składników, niektóre zresztą nadal nie są u nas dostępne, zwłaszcza te stosowane regionalnie. Ale moja teoria jest jednak taka, że bez włoskiego powietrza w garnku, unoszącego się w kuchni zapachu świeżo przygotowanego espresso i gwaru popijających winko lub spritz ludzi- potrawa nigdy nie będzie tak dobra.
Można powiedzieć, że będąc we Włoszech uprawiam rodzaj turystyki kulinarnej. Żadne muzeum nie sprawiło mi nigdy tyle przyjemności co cudowny posiłek zakończony stwierdzeniem “ale się najadłam!” dokładnie w chwili, gdy na stół wjeżdża deser. Ulubiony- pannacotta. Na nią nawet przejedzona zawsze znajdę miejsce.
Zawsze wydawało mi się, że to wielka sztuka zrobić ten słodki aksamitny deser. Od momentu gdy spróbowałam zrobić go sama i wyszedł super smaczny- robię go bardzo często i eksperymentuję z różnymi połączeniami smaków. Dzisiaj wersja dla mojego taty, który lubi kawę a nader wszystko czekoladę.
Do przygotowania deseru wykorzystuję filiżanki do kawy, myślę, że ich pojemność to koło 200 ml, ale i tak nigdy nie zalewam ich do pełna. Lubię dość kaloryczną wersję tego deseru, ale wychodzę z założenia, że lepiej przygotować mniejszą porcję a bardziej treściwą i bogatą w smaku.
Najpierw przygotowuję galaretkę z kawy. Około 200 ml wody podgrzewam w garnuszku jednak nie doprowadzam do wrzenia, rozpuszczam w niej czubatą łyżeczkę kawy rozpuszczalnej, słodzę według uznania, dodaję substancję żelującą- w przypadku żelatyny potrzebuję łyżeczki proszku na tę ilość płynu. Studzę, przelewam do opłukanych zimną wodą filiżanek tak, aby kawowa galaretka utworzyła mniej więcej centymetrową warstwę i wstawiam do lodówki. Mała ilość galaretki dość szybko się zsiada, więc od razu przystępuję do przygotowania reszty deseru. Dla zagorzałych fanów kawy, proponuję zastąpienie kawy rozpuszczalnej esencjonalnym espresso, łączymy wtedy kawę z wodą w stosunku 1/3- zbyt duża ilość kawy spowoduje, że galaretka będzie zbyt gorzka.
500 ml śmietanki “trzydziestki” podgrzewam, dodaję pół łyżeczki cukru aromatyzowanego wanilią lub prościej- cukier wanilinowy, oraz 2-3 łyżki białego cukru. Przy pomocy tarki do parmezanu lub przystawki, na której zwykle ściera się surowe ziemniaki na pulpę- ścieram drobniutko gorzką czekoladę, około 1/3 tabliczki i dodaję do śmietanki. Gdy już czekolada się rozpuści dodaję odpowiednią ilość substancji żelującej (gdy instrukcja użycia na opakowaniu mówi o dodaniu 2-3 łyżeczek na 0,5 litra płynu to do pannacotty zawsze dodaję 2, by była bardziej delikatna), studzę. Chłodną śmietankę wylewam na zastygłą kawową galaretkę, całość znowu trafia do lodówki- i właściwie gotowe 🙂
Deser jest słodki i bardzo przyjemny w konsystencji, kawowy smak galaretki łamie kremową słodycz śmietanki i podkreśla jej czekoladowy posmak. W wersji codziennej podaję po prostu w filiżance. By było bardziej elegancko- wyjmuję na talerzyk oprószony cukrem pudrem i przybieram listkiem mięty. Można także przygotować jasny karmel lub czekoladowy sos jako dodatek.
Aby wyjąć deser z filiżanki w ładnej, pełnej formie wystarczy, że filiżankę zanurzymy na kilka sekund w misce z gorącą wodą, oczywiście uważając, żeby woda nie nalała się do środka 😉 Jeśli deser przygotowaliście w cienkich plastikowych lub silikonowych formach- zwykle wystarczy ogrzać je w dłoniach. Słodkiego gotowania!