Oczywiście, że wstrętnie tłuste, kaloryczne i… takie pyszne! To są tradycyjne smaki, smaki mojego dzieciństwa. Choćbym nie wiem jak zdrową i niskokaloryczną dietę wdrażała, to ochota na kanapkę ze smalczykiem i ogórkiem kiszonym zawsze w końcu mnie dopada. Oczywiście warunkiem przygotowania dobrego smalcu jest dostęp do dobrej jakości słoniny, a najlepiej sadła. Ma ono największą zawartość tłuszczu w tłuszczu 😉 i najlepiej nadaje się do takiej produkcji. Musi mieć jednolity, matowy kolor i mieć jedynie lekki, mięsny zapach. Nie polecam zakupów w markecie. W tłuszczu najbardziej czuć wszystkie niepożądane składniki, które pojawiały się w diecie zwierzęcia. Kiedyś zdarzyło mi się wylać całą partię, bo przy przetapianiu pachniała niczym stara, przeterminowana apteczka z lekami. W każdym razie, warto raz na jakiś czas zafundować sobie takie smarowidło. Spokojnie postoi w lodówce przez kilka tygodni.
Składniki:
- ok. 500 g sadełka
- 500 g podgardla
- 3-4 duże cebule
- 2 jabłka, najlepiej lekko kwaśne, winne
- płaska łyżka soli
- pół łyżki pieprzu
- pół łyżki majeranku
Sadełko i podgardle kroimy dość drobno.
Znam przepisy, w których te składniki się mieli. Oczywiście, tak jest szybciej, ale gwarantuję wam, że ręcznie krojone skwareczki smakują lepiej 🙂 Wrzucamy do garnka, najlepiej szerokiego i z dość grubym dnem. Przetapiamy tłuszcz na niedużym ogniu, co jakiś czas mieszając.
W międzyczasie w dość drobną kostkę kroimy cebulkę i jabłka, bez skórki.
Nie przestraszcie się, że cebuli będzie dość spora ilość, tak ma być, zmniejszy ona swoją objętość podczas podsmażania. Gdy w garnku będzie już duża ilość płynnego tłuszczy, a skwareczki będą lekko zrumienione- odławiamy je.
Dodajemy cebulę i jabłko.
Gdy cebulka się zeszkli, dodajemy znowu skwarki.
Dosypujemy przyprawy, możemy je wcześniej rozetrzeć, by wydobyć więcej aromatu, dokładnie mieszamy.
Wyłączamy ogień. Leciutko studzimy i zlewamy do słoiczków/pojemniczków.
Och cudowny smalec!
Sadełko i te dodatki…Nie jadłam wieki. Muszę zrobić!
Serdecznie polecam, raz na jakiś czas warto sobie pozwolić na taką rozpustę 🙂
Czesto korzystam ze smalcu, a taki domowej roboty to juz w ogole super 🙂
Kiedyś wyklęty teraz na szczęście wraca do łask. No i nie da się zaprzeczyć, że dodaje smaku potrawom.
Rarytas,dawno nie robiłam,kusisz 😉 Pozdrawiam
Ja też nie robię za często, ale jak mnie najdzie smak na smalczyk, to wolę zrobić niż kupować.
Mniam! Wielki nie jadłam 🙂 Taki domowy jest najlepszy!
Pewnie, że najlepszy, ze sklepowym nie ma co porównywać 🙂 no i dokładnie wiadomo, co w nim jest 🙂