Skip to main content

Pieczony pstrąg- czyli oswajamy rybę

Zawsze irytował mnie fakt, iż mówiono nam, czy raczej wmawiano, że my, Polacy, jemy za mało ryb, a jednocześnie w przeciętnym sklepie czy markecie do kupienia był śledź, makrela, tuńczyk, szprotki, karp i czasem, sporadycznie, jakaś “ekstra” ryba. Na całe szczęście te czasy powoli odchodzą w zapomnienie. Ludzie uczą się mądrze jeść i gotować. Szukają dobrych produktów, doceniają zdrową żywność. Takie prawo rynku- zwiększa się popyt to i podaż rośnie, czyli sklepów z rybami przybywa a i marketowe lady są coraz bardziej różnorodne. Nadal boimy się próbować, eksperymentować, ryba na obiad kojarzy nam się z rozmrożonym kawałkiem “czegoś”, smażonym w panierce na tłuszczu. Ryba równa się cały dom w rybnym zapachu smażeniny. Otóż nic bardziej mylnego. Warto jest poznać różne techniki przygotowywania, warto nawet pomęczyć się z ośćmi 😉

Na gatunkach ryb się nie znam, ze smakoszami nie podyskutuję, ale staram się kupować ryby z pewnego źródła i tylko wtedy, gdy znam ich pochodzenie. Ostatnio natchnął mnie widok pstrąga w sklepowej lodówce. Przezroczyste, a nie mętne oczy, różowe skrzela no i zapach to najprostsze kryteria oceny świeżości. Sprawianie i filetowanie ryb idzie mi raczej marnie, więc kupuję takie, które już tych czynności ode mnie nie wymagają.

Pstrąga postanowiłam upiec w folii, ale wydarzyła się rzecz w moim domu niesłychana i folia zniknęła… obiad za pół godziny a sklep za daleko… więc folię zastąpiłam naczyniem żaroodpornym.
Przygotowywałam dwie ryby po około 300 g. Zaczęłam od umycia i wytarcia ryby oraz od nacięcia w 2-3 miejscach skóry ryby, z obu stron, by i od strony skóry wniknęły w mięso wszystkie aromaty. Środek lekko posoliłam i popieprzyłam. Wycisnęłam do miseczki dwa ząbki czosnku i widelcem wgniotłam go w około 100 g masła- dobrze jest je wyjąć wcześniej z lodówki, by nie miało przesadnie zwartej, twardej konsystencji. 3/4 tego czosnkowego masła włożyłam do środka ryb, gdzie znalazł się również w sumie pęczek koperku i pół pęczka pietruszki oraz po dwa plastry sparzonej uprzednio cytryny. Na spód naczynia sypię nieco soli i pieprzu. Wkładam ryby. Wierzchnią skórę także solę i pieprzę, układam kilka plasterków cytryny oraz rozkładam w kilku miejscach na rybie pozostałe masło- gotowe.

 

Przykrywam i wstawiam do piekarnika nagrzanego do 190 stopni, górna i dolna grzałka. Piekę tak około 20 minut, potem odkrywam naczynie aby ryba lekko się zrumieniła, ale nie dopiekam jej dłużej niż 10 minut- mogłaby się przepiec a co najgorsze przesuszyć.
Nie byłabym jednak sobą, gdyby nie zaproponowała obiadowych dodatków. Moja wersja obejmuje gotowane szparagi i pieczone pomidorki.
Szparagi, wybrałam zielone, gotujemy według przepisu klasycznej sztuki kulinarnej- w lekko osolonej wodzie, związane, na stojąco w garnku pod przykryciem, aby ich delikatne główki wystawały ponad wodę i miały szansę ugotować się niejako na parze. Jeśli po odcięciu/ odłupaniu włóknistych końcówek szparagi nadal są za wysokie na jakikolwiek garnek, który posiadamy- proponuję je po prostu przeciąć na pół. Wtedy część z główkami będzie się gotowała na stojąco według wszelkich prawideł a dolne części pięknie się ugotują. Może nie będą wyglądały tak spektakularnie jak ugotowane w całości- smukłe, długie, ale ugotują się bardzo dobrze i główki nie rozpadną w wodzie. Do szparagów wybrałam sos beszamelowy. Roztopiłam masło, do masła łyżka mąki, potem powolutku dolewałam mleko ciągle mieszając. Na koniec sól, dużo pieprzu i sproszkowanej gałki muszkatołowej- ot i wszystko . Ale szparagi równie dobrze będą smakowały skropione odrobiną cytryny i oliwą, lub masłem z bułką tartą, albo po prostu ugotowane z ząbkiem czosnku.
Jeśli o pomidory chodzi- najbardziej lubię piec koktajlowe i to najlepiej wraz z gałązką. Pięknie prezentują się potem na talerzu.
Pomidory myję, suszę, wkładam do naczynia żaroodpornego. Lekko solę, pieprzę, dodaję estragon i tymianek, obficie polewam oliwą z oliwek i łyżeczką octu winnego lub jabłkowego. Wszystko dokładnie mieszam, by pomidorki były całkowicie pokryte oliwą. Wykałaczką nakłuwam każdego 2-3 razy aby nie pękały. Wstawiam do piekarnika mniej więcej na 10 minut od wstawienia do niego ryby. Gdy już dopiekę rybę odstawiam ją na jakieś 10 minut pod przykryciem i w tym czasie w piekarniku włączam termoobieg, lub górnego grilla jeśli posiadacie i te 10 minut dopiekam by się leciutko zaczęły złocić.
Gotowe. Można wszystko nakładać i pałaszować. Przepis składa się z kilku elementów, ale wszystko w praktyce robi się szybko i łatwo. jak widać…warto spróbować!

 

I zostają same…zgliszcza 🙂

Krewetki Raz-Dwa

Zanim zaczęłam podróżować i smakować dań regionalnych, oryginalnych, niespotykanych czy wręcz dziwacznych, wrodzona ciekawość prowokowała do odkrywania nowych smaków we własnej kuchni.

Krewetki, obecnie dość często pojawiające się na polskich stołach, za czasów moich nastoletnich eksperymentów kulinarnych były raczej rarytasem. Nie dość, że drogim to naprawdę ciężko dostępnym. Mój sposób na krewetki, który zrodził się właśnie podczas tych młodzieńczych prób, jest bardzo prosty, wręcz banalny, choć mam nadzieję, że nie prostacki 😉

Czuję się w obowiązku zaznaczyć, iż wypisując moje rady, porady i mądrości mam na myśli krewetki tygrysie, te większe, a nie malutkie koktajlowe. Te ostatnie nadają się raczej na bazę do sosu lub gdy krewetka nie jest gwiazdą dania, w którym zamierzamy go użyć. Jeśli mamy gotowane i mrożone- oczywiście trzeba je rozmrozić. Niektórzy po prostu przelewają je wrzątkiem, ja jednak wolę wyjąć je odpowiednio wcześniej na sitko, aby rozmrażając się powoli oddawały całą niepotrzebną wodę lecz by jednocześnie uniknąć niepotrzebnego kontaktu z wysoką temperaturą.

Najlepiej oczywiście jeśli mamy do dyspozycji świeże “robale”- jak nazywa je moja mama. Można kupić obrane lub w całości i obrać je tuż przed przygotowaniem. Obieranie krewetek nie należy do najprostszych czynności. Trzeba mieć sporo wprawy aby zrobić to szybko. Do dań, w których krewetka jest wyłącznie jednym ze składników polecam jednak je obrać. Wyobrażam sobie bowiem, że jedząc makaron z sosem, niekoniecznie trzeba mieć ochotę męczyć się z obieraniem krewetek.

Jednak w przypadku, o którym piszę, nie ma niczego piękniejszego jak utaplanie paluszków w przepysznym sosie! Należy również pamiętać iż głowa i pancerz oddają z siebie ogrom aromatów- uważam, że pozbywanie się ich przed gotowaniem odbiera wiele z ostatecznego smaku potrawy.

Do przygotowania około 250 gramów krewetek oprócz rzeczonych głównych bohaterów potrzebujemy:

  • łyżkę masła
  • oliwę (polecam tę aromatyzowaną ostrą papryką)
  • papryczkę chili, świeżą lub suszoną
  • duży ząbek czosnku pokrojony w jak najdrobniejszą kosteczkę i 4 ząbki obrane lecz pozostawione w całości
  • mała cebula- również posiekana w kostkę
  • duży pęczek pietruszki
  • pół cytryny
  • sól i pieprz (najlepiej grubo mielony)

Na patelnię wlewam około 2 łyżek oliwy, podgrzewam i wrzucam całe ząbki czosnku. Czosnek chcę równomiernie podsmażyć z obu stron, gdy jedna ze stron jest już mocno złota przewracam każdy ząbek na drugą stronę i dorzucam posiekaną papryczkę oraz cebulę. Solę- dzięki temu cebula zacznie szybciej oddawać swoje soki, zmięknie, zacznie się rumienić lecz nie przypali się. Gdy cebula się zeszkli, rozpuszczam masło na brzegu patelni, pochylając ją delikatnie by płynny tłuszcz powoli spływał ku obsmażonym składnikom. Dzięki temu połączy się z tym co już na patelni, nie obniżając jednak gwałtownie temperatury. Dorzucam posiekany ząbek czosnku i krewetki. Smażę krótko- szalona precyzja, prawda? Duże, świeże krewetki w pancerzu smażę w sumie około 10 minut, duże lecz obrane- krócej, 5-6 minut. Gotowane około 3-4 minut. Na koniec dodaję jeszcze troszkę masła, sok z połówki cytryny i posiekaną natkę pietruszki. Próbuję sosiku, który powstaje na patelni, dosalam i dopieprzam jeśli jest taka konieczność.

Tak przygotowane krewetki najbardziej lubię serwować po prostu stawiając przed zainteresowanymi głodomorami gorącą patelnię. Każdemu wręczam porcję bagietki z masłem czosnkowym i nie pozostaje wtedy już nic innego jak tylko delektować się czosnkowo-krewetkowym specjałem. A magicznie najlepsza jest końcówka tego posiłku… gdy przy pomocy pieczywa można czyścić patelnię z rozkosznych pozostałości. I teraz muszę walczyć ze ślinotokiem…