Maliny w różach

Witajcie wszyscy spragnieni kulinarnych uniesień. Dawno niczego nie napisałam, a to dlatego, że nareszcie wybrałam się na wyczekiwany urlop. Choć, jak to urlop, zawsze za krótki, to pozwolił odpocząć, zgromadzić nowe doświadczenia, popróbować nowych smaków, odwiedzić ciekawe miejsca. O tym wszystkim jeszcze Wam napiszę. Dzisiaj natomiast coś na osłodę zimnego jesiennego dnia, choć w sumie w nieco jesiennych barwach i o delikatnie jesiennym smaku.


Na pięć porcji deseru przygotujcie:

 

  • 200 ml śmietanki 30%
  • 250 g serka mascarpone
  • 2 schłodzone w lodówce czekoladowe praliny
  • ok 500 ml malin (ja użyłam czarnych, przygotowanych do przechowania na zimę, nie za słodkich, z lekką nutką goryczy. Mogą być także takie, dzień wcześniej zasypane cukrem lub po prostu świeże owoce i łyżka soku malinowego na każdy pucharek deseru)
  • 4 łyżki wody różanej
  • 3 łyżki cukru pudru

Śmietanę ubijamy z cukrem, najlepiej mikserem. Potem zmniejszamy obroty miksera i powoli, porcjami dodajemy serek i wodę różaną. Przygotowaną masę przekładamy do pucharków, po łyżce. Na to kładziemy maliny i posypujemy wiórkami ze startej na tarce schłodzonej praliny.

Tak samo przygotowujemy kolejną warstwę deseru i na koniec polewamy nieco sokiem z malin. Smacznego! 🙂

Hit nad hity- czyli sałatka inaczej

Czasem naprawdę ciężko zaskoczyć gości kulinarnymi eksperymentami. W końcu coraz częściej próbujemy różnych potraw, podróżujemy, poznajemy nowe smaki. Dlatego dobrze jest znaleźć patent, aby zaintrygować biesiadników czymś niezwykłym. Można zniewolić smakiem lub połączeniem smaków, ciekawym wyglądem, innowacyjnym sposobem podania… Dzisiaj właśnie taka propozycja. Jeśli macie dość zwyczajnych sałatek i chcecie zaintrygować gości- ten przepis jest idealny. Sałatka, tylko, że taka nie do końca sałatka 😉

Moja wersja była przygotowywana na imieninowe biesiadowanie, więc sałatkowych przekąsek wyszło dość sporo. Wykorzystałam dużą prostokątną blaszkę do pieczenia ciasta i na taką ilość podaję proporcje.


Potrzebujecie następujących składników:

  • 3 paczek słonych krakersów (wykorzystałam 2 opakowania i kilka z następnej paczki)
  • dwa duże pory, ich jasną część od korzenia
  • 300 g żółtego sera, ja wykorzystałam ser edamski
  • 1 kg pieczarek
  • majonez
  • 6-8 jajek ugotowanych na twardo
  • kostka masła
  • sól, pieprz i tymianek

Na początek przygotowujemy pory. Kroimy dość drobno i wolno podduszamy na 1/2 kostki masła, delikatnie solimy. Gdy por zrobi się miękki masę studzimy i w międzyczasie wykładamy na blaszkę pierwszą warstwę krakersów. Na krakersy trafia przestudzony por z masłem, starty ser oraz majonez. W zasadzie w dowolnej kolejności. Ja majonez wykładałam jako ostatni, jednak by było łatwiej- najlepiej jeśli na początku posmarujemy nim krakersy i dopiero potem wyłożymy pora i ser. Całość przykrywamy następną warstwą krakersów i lekko dociskamy.

Pieczarki myjemy i kroimy, w kostkę lub plastry- żeby było łatwiej układać. Podduszamy je na maśle (około 1/4 kostki), aż na dnie naczynia nie będzie już wody, lekko solimy, pieprzymy i dodajemy nieco tymianku. Przestudzone grzyby wykładamy na krakersy, a następnie układamy następną warstwę słonych ciastek i dociskamy.

Na tarce, na małych oczkach, ścieramy osobno białko i żółtko jajek ugotowanych na twardo. Krakersy smarujemy majonezem, następnie posypujemy je białkiem, a na koniec żółtkiem.

Całość wstawiamy do lodówki na minimum 3h, by krakersy przejęły wilgoć od reszty składników i nasze “ciasto” łatwo dało się pokroić. Testowane na moich gościach- potwierdzam pozytywne działanie na kubki smakowe! 🙂

Naleśnikowe roladki

Wiecie już chyba, Moi Drodzy Czytelnicy, że lubię przepisy, które są proste, raczej szybkie do realizacji, a przynoszące spektakularnie pyszne rezultaty. Dzisiaj chciałabym się upewnić, że znacie przepis na właśnie takie przekąski. Swego czasu robiłam je przy każdej możliwej okazji. Są ciekawą i ładnie wyglądającą przystawką, która pozwala puścić wodzę fantazji i poszaleć ze smakami. Mowa o naleśnikach zwiniętych z ulubionymi składnikami, w wersji wytrawnej.

Na początek musimy usmażyć naleśniki. Jajko mieszamy z mlekiem, mąką i szczypta soli. Ciasto powinno być takiej konsystencji, aby nabrane na łyżkę i wlewane z powrotem do garnka, lało się gęstym, ciągłym strumieniem. Gdy naleśniki stygną, przygotowujemy składniki, które chcemy zawinąć. Tym razem użyłam:
  • serka feta
  • serka śmietankowego (takiego do smarowania na kanapkę)
  • pasty z czarnych oliwek
  • posiekanych suszonych pomidorów z zalewy olejowej
  • szpinaku
  • szynki
  • szczypiorku
  • chorizo
  • cienkich plastrów żółtego sera
  • pieprz i ulubione zioła

Każdy naleśnik smarujemy fetą, śmietankowym serkiem lub pastą oliwkową, dzięki czemu, po zwinięciu reszta składników lepiej trzyma się w środku roladki. Smarowidło rozprowadzamy na środek naleśnika, resztę składników na 3/4 jego wielkości. Zwijamy od strony zapełnionej składnikami, a kończymy na pustym kawałku naleśnika. Ja połączyłam na przykład: fetę z szynką i szpinakiem; pastę oliwkową z chorizo i suszonymi pomidorami, ale tak jak wspomniałam- wszelkie wariacje są na miejscu. Dajmy się ponieść wyobraźni, zaszalejmy, dodajmy to, co lubimy i w dowolnej konfiguracji. Po zwinięciu naleśniki wkładamy na minimum pół godziny do lodówki, a następnie kroimy na mniejsze kawałki pod delikatnym ukosem. Z jednego naleśnika powinno wyjść około 5 zawijaków. Pyszne przegryzki, które będą także swego rodzaju dekoracją biesiadnego stołu.

Pęczak sałatkowo

Wszędzie mówią, piszą, rozgłaszają, że trzeba jeść kaszę, bo jest bardzo zdrowa. I coś Wam powiem, owszem, jest, ale oprócz tego jest pyszna. Jeśli ktokolwiek oczekuje, że przekonam go tym postem do kaszy…nie wiem, czy to możliwe, bo dla mnie to, że warto ją jeść, to cytując za klasykiem, oczywista oczywistość. Jest bardzo wdzięcznym produktem, ciężko ją rozgotować. Może być świetnym dodatkiem lub stanowić bazę dania. Dzisiaj proponuję sałatkę z pęczakiem, obtaczaną kaszą jęczmienną, czyli ziarnami pozbawionymi łusek. To chyba moja ulubiona kasza. Jest dość duża i bardzo przyjemnie “chrupiąca”. Chyba muszę się do czegoś przyznać. W każdej potrawie oprócz smaku i zapachu na równi liczy się dla mnie także tekstura. Jeśli jem coś miękkiego, kremowego, to jeśli pojawi się coś co można przyjemnie rozgryźć, to jestem w niebie 😉 I ta kasza zawsze to zapewnia, cudowne kulinarne doznania.


Jednak wróćmy do sałatki. Na szklankę kaszy pęczak potrzebujecie:

  • awokado
  • sok z połówki cytryny
  • dwa pomidory
  • małą cebulę
  • 3 gałązki selera naciowego
  • 100-150 g ser, może być ulubiony krowi, może być owczy na przykład bundz- ja użyłam właśnie tego
  • bazylię, 10 średnich listków
  • sól
  • pieprz
  • cukier
  • oliwę z oliwek
  • łyżkę majonezu
Szklankę opłukanej kaszy gotuję w 3 szklankach wody, soląc ją na sam koniec.

Studzę i mieszam z ok. 1/3 szklanki oliwy, żeby ziarna nie skleiły się. Wybieram miąższ z dojrzałego awokado, kroję w kostkę i natychmiast skrapiam sokiem z cytryny żeby nie ściemniało. Dwa pomidory zalewam wrzątkiem, obieram, kroję w kostkę. Zasypuję odrobiną cukru, solą, pieprzem oraz drobno pokrojoną bazylią i odstawiam na około 10 minut. Selera kroję na mniejsze cząstki, ser i cebulę w niewielką kostkę.

Wszystko ze sobą mieszam i dokładam łyżkę majonezu. Kasza jest dość kleista, więc taka ilość majonezu w zupełności wystarczy, chodzi tylko o lekką nutkę tego smaku. Gdyby całość była zbyt zwarta można dolać soku, który wytrącił się z pomidorów lub nieco więcej oliwy. Jeśli to konieczne, doprawiamy solą i pieprzem i szamiemy 🙂

Szybka zupa czosnkowa

Czemu wolny czas mija zawsze tak szybko? Dopiero co kończyłam ostatnie zadania w pracy w piątkowe popołudnie, a już jakimś cudem jest niedziela. W wielu domach  to dzień celebrowania wspólnego, rodzinnie spędzanego czasu. W moim nie jest inaczej. Temu świętowaniu zawsze towarzyszy duży, pyszny, zawsze dopieszczony w smaku, dwudaniowy obiad. Drugie danie bywa różne, zależne od decyzji chwili, ale pierwsze, to zawsze rosół. Po prostu,jak nie ma rosołu- nie ma niedzieli! Powoli warzony na dużej ilości warzyw i na różnych gatunkach mięsa, to jest jeden z głównych smaków mojego domu rodzinnego. Myślę, że nie tylko mojego. A potem przychodzi poniedziałek, w garnku jeszcze rosół, a my szukamy jakiejś odmiany i dlatego poniedziałkowa zupa to zwykle pomidorowa. Jeśli macie jednak ochotę na coś innego, to proponuję Wam dzisiaj równie szybką w przygotowaniu, pyszną zupkę na poniedzielnik- czosnkową na bazie rosołu.

Składniki nie mogłyby być prostsze:
  • rosół (3 porcje)
  • dwie duże główki czosnku
  • dwie marchewki, najlepiej te już ugotowane wcześniej w rosole
  • szczypta gałki muszkatołowej
  • bułka
  • ser żółty
  • mieszanka ulubionych ziół, najlepiej w śródziemnomorskim stylu
  • szczypta ostrej papryki

Czosnek obieram i kroję w plastry.

W plastry kroję też ugotowaną marchewkę. Podgrzewam rosół, dorzucam to, co pokroiłam i gotuję na niewielkim ogniu.

W międzyczasie kroję bułkę, każdy jej kawałek smaruję lekko oliwą od strony, która trafia na blaszkę,  na papier do pieczenia. Na wierzch kładę plaster żółtego sera, posypuję ziołami i papryką.

Wkładam na około 10 minut do nagrzanego do 200 stopni piekarnika (górna i dolna grzałka). W trakcie gotowania ilość zupy lekko się redukuje u raczej nie potrzebuje większego doprawiania, ale oczywiście dobrze spróbować i sprawdzić. Pokrojony w plastry czosnek zwykle nie wymaga gotowania dłuższego niż 15-20 minut. Dodaje rosołowi ostrości, którą cudownie równoważy słodycz marchewki, szczypta gałki wieńczy dzieło. Podajemy z przypieczoną grzanką, która od spodu delikatnie, aksamitnie rozmięknie, a z wierzchu pozostanie lekko chrupiąca i serowo-ciągnąca się. To jak? Kto podchwyci pomysł na poniedziałkowy obiad?

Policzki wołowe w wyśmienitym sosie z pieczoną papryką

Niedawno było już o podrobach, dzisiaj ciąg dalszy wykorzystywania piątej ćwiartki. Znacie to pojęcie? Oznacza wszystko to, co poza mięsem i kośćmi można wykorzystać i spożytkować, bez marnotrawstwa. Dzisiaj czas na policzki wołowe. Mało popularne, kiedyś jedzenie biedoty, teraz zwykle wykwintny rarytas, a przecież zwykle za nieduże pieniądze można je kupić w dobrym sklepie masarskim. By były pyszne, wymagają dość długiego gotowania, najlepiej duszenia, ale warto, przez ogromne W!


Do przygotowania dania, które chcę Wam dzisiaj zaproponować potrzebujecie:

  • 500 g policzków wołowych
  • średniej cebuli
  • 2 ząbków czosnku
  • dwóch dużych czerwonych papryk
  • kilku ziaren ziela angielskiego
  • kilku listków laurowych
  • łyżeczki suszonego oregano lub kilku gałązek świeżego
  • papryczki chili, na przykład suszonej w płatkach
  • soli
  • łyżkę smalcu
  • olej

Zaczynam od upieczenia papryki. Na dłonie wylewam nieco oleju i delikatnie pokrywam nim warzywa. Kładę na blaszkę wyłożoną papierem i piekę około 30 minut w piekarniku nagrzanym do 200 stopni. Po tym czasie skórka papryki powinna być miejscami wręcz czarna. Wyciągam je, wkładam do miski lub garnka i gorące szczelnie przykrywam folią. Po około 10 minutach odkrywam. Ten zabieg powoduje, że skórka zupełnie oddziela się od miąższu, na którym nam zależy. Policzki oczyszczam, zwykle są dość spore, jednak duszę je w dużych kawałkach i rozdrabniam, jeśli to konieczne, dopiero pod koniec gotowania. Na patelni mocno rozgrzewam smalec i podsmażam mięso, 2-3 minuty z każdej strony. Następnie przekładam je do garnka, gdzie w około 0,5 l wody gotują się ziarna ziela i liście laurowe. Na patelnię wrzucam cebulę pokrojoną w pióra i czosnek w plastrach, chwilę podsmażam, a ponieważ tłuszczu na patelni nie zostaje wiele, a nie chcę dokładać większej ilości, to wlewam do naczynia niewielką ilość wody, tylko tyle, by zakryła dno.

Chwilę duszę w ten sposób cebulę i czosnek. Woda zbierze wszystkie smaki z przysmażania. Przelewam całość do garnka z mięsem i duszę pod przykryciem, na małym ogniu około 1,5 h, dolewając co jakiś czas odrobinę wody, jeśli sos za bardzo gęstnieje. Po tym czasie dorzucam pokrojoną pieczoną paprykę, doprawiam lekko solą, chili i oregano.

Duszę przynajmniej następne pół godziny, godzinę, sprawdzając miękkość mięsa. Papryka, cebula i czosnek rozpadną się i zagęszczą sos. Ponadto policzki przerośnięte są kleistymi błonkami, więc sos nie powinien być zbyt rzadki. Jeśli taki jest, polecam raczej odkryć garnek i pogotować dłużej, by woda odparowała, niż zagęszczać go mąką, czy czymkolwiek innym. Na koniec doprawiam jeszcze do smaku i gotowe.

Takie policzki można serwować jako odrębną potrawkę z kromką pysznego, pełnoziarnistego chleba. Może to być świetny sos do wszelkiego rodzaju klusków. Ja podałam z kaszą jęczmienną. Mięsko rozpływa się w ustach, całość jest paprykowo-słodka i ostra zarazem, wyśmienite danie.

Pikantne podudzia kurczaka z nutą kukurydzianej słodyczy

Moi Drodzy Czytelnicy, dobrze już wiecie, że uwielbiam proste, pyszne i sprawdzające się za każdym razem przepisy. Dzisiaj iście mięsna propozycja, ale z dodatkiem gotowanej kukurydzy, którą uwielbiam. Są takie głosy, że ze względu na uprawę, manipulacje genetyczne, należy jej unikać. Ja jednak nie jem jej całymi naręczami. Myślę, że nawet jeśli te wszystkie negatywne głosy są prawdziwe, to ilość jaką spożywam, nie może być przesadnie szkodliwa. Ponadto, nie ma nic lepszego jak smak takiej kukurydzy, z dodatkiem dobrego masła i odrobiny soli…poezja smaku, a w połączeniu z tym kurczakiem- niebo w gębie! A co Wy sądzicie na temat kukurydzy? O kurczaka wolę na wszelki wypadek nawet nie pytać 😉


Danie nie wymaga obszernej listy zakupów, może oprócz przypraw. Przygotujcie następujące składniki:

  • 4 pałki z kurczaka, lub tyle ile są w stanie pochłonąć głodomory 😉
  • 1/3 szklanki oleju
  • po płaskiej łyżeczce cząbru, oregano, rozmarynu, kurkumy, curry, ostrej papryki i soli
  • łyżka sosu sojowego
  • worek do pieczenia

Do gotowania kukurydzy:

  • oczywiście niezbędna jest kolba kukurydzy, przynajmniej jedna na jednego zainteresowanego
  • łyżka masła na jedną ugotowaną kolbę
  • sól
  • cukier

Zaczynam od dokładnego oczyszczenia, umycia i osuszenia kurczaka.

Wrzucam go do woreczka do pieczenia, wlewam olej, wsypuję przyprawy, wlewam sos sojowy, zamykam i dokładnie mieszam, by olej z przyprawami pokrył mięso. Odkładam woreczek z kurczakiem do lodówki, najlepiej na kilka godzin, co najmniej dwie.

Wyciągam kurczaka z lodówki na minimum 30 minut przed pieczeniem. Nagrzewam piekarnik do 180-190 stopni. Nakłuwam woreczek kilkukrotnie wykałaczką i wstawiam do piekarnika na około 35-40 minut. W międzyczasie gotuję kukurydzę. Wkładam ją do garnka z wodą z dodatkiem cukru, sypię około łyżki na 2 litry wody. Od momentu zagotowania, gotuję warzywo 15-20 minut. Oczywiście przed odcedzeniem, sprawdzam wcześniej jej miękkość. Gotowana za długo będzie twardnieć, uważam, że ok 15 minut to optymalny czas dla średniej wielkości kolby. Staram się zgrać gotowość kurczaka i kukurydzy. Kurczak jest wyrazisty w smaku, soczysty i lekko pikantny. Kukurydza, którą nacieram masłem i lekko solę dodaje słodyczy temu daniu. Można podać ją w całości, do obgryzania, lub odkroić ziarna od kolby nożem. Podałam z kiełkami słonecznika, które są słodkawe, ale i lekko pikantne, świetnie łączą ze sobą pozostałe składniki dania.

Potrawka z podrobów z warzywami

Dzisiaj coś dla mięsożerców, albo może powinnam napisać- dla koneserów mięsnych smaków. Podroby nie wszystkich jedzących mięso przekonują. Faktycznie, można kochać albo nienawidzić. Ja jako dziecko jadłam wątróbkę niczym za karę, nie cierpiałam żołądków, mówiąc szczerze- smak i zapach wywoływał we mnie swego rodzaju obrzydzenie. No to Was zachęciłam! Nie ma co 😉 Na całe szczęście dorosłam, dorosły moje zapędy kulinarne i kubki smakowe chyba też. Eksperymentuję z podrobami, z dodatkami i przyprawami do nich. Okazuje się, że mogą przekonać niejednego sceptyka, pod warunkiem, oczywiście, że są odpowiednio przyrządzone.


Do przygotowania tego dania (ok. 5 porcji) naszykujcie:

  • 700 g ulubionych podrobów. Ja tym razem wykorzystałam drobiowe, gdyż są delikatniejsze, 300 g wątróbki, 200 g serc, 200 g żołądków kurzych i indyczych
  • dużego pora
  • dwie średnie marchewki
  • pietruszkę
  • 5 średnich ziemniaków
  • średnią cebulę
  • pół kwaśnego jabłka
  • mąkę
  • smalec (lub olej)
  • ziele angielskie, liście laurowe, majeranek, cząber, tymianek, sól, pieprz, imbir
  • ząbek czosnku

Wszystkie podroby dokładnie oczyszczam z tłuszczu i błonek, wątróbkę z ewentualnych pozostałości żółci. Choć kawałki, które są choćby lekko zażółcone, lepiej wyrzucić, inaczej możemy popsuć całe danie goryczą, której nie da się w żaden sposób pozbyć.

W pierwszej kolejności zajmuję się żołądkami. Gotuję je w wodzie z ząbkiem czosnku, kilkoma kulkami ziela, liśćmi laurowymi, ziołami i pieprzem, solę również, ale dopiero na końcu, czyli po jakichś 45 minutach gotowania.

W trakcie usuwam szumy, które się pojawiają. Wyławiam żołądki, lekko studzę i kroję na mniejsze kawałki. Wywaru nie wylewam, posłuży za bazę całej potrawki. Na rozgrzanym smalcu podsmażam przekrojone na pół serca, gdy lekko się przyrumienią, przekładam do garnka z niewielką ilością bulionu, dokładam pokrojone żołądki.

Następnie podsmażam pokrojonego w plastry pora, marchewki i pietruszkę- dorzucam do potrawki.

Wszystko duszę około 25 minut i dorzucam pokrojone w cząstki ziemniaki, pilnując, by bulion mniej więcej sięgał wszystkich składników. W międzyczasie podsmażam wątróbkę, a na koniec cebulkę. Wszystko staram się przyrumieniać na tej samej patelni, nie myjąc jej, więc na koniec wlewam na nią ok. pół szklanki wywaru i zbieram przy pomocy płynu wszystkie smaczki, które oczywiście lądują w garnku. Dorzucam dość drobno pokrojoną połówkę jabłka.

Gdy ziemniaki staną się miękkie, ale nie rozpadające się, doprawiam jeszcze wszystko ziołami, przede wszystkim majerankiem, solą i pieprzem do smaku, zaostrzając również odrobiną imbiru, świeżego lub w sproszkowanego. Smacznego.

Frittatine di pasta- cudownie smaczna przekąska z makaronu

Dzisiaj jedna w moich ulubionych przegryzek. Ze względu na swoje pochodzenie, to danie niezmiennie przywołuje cudowne wspomnienia spacerów po włoskich, skąpanych w słońcu uliczkach. Kiedy bardzo tęsknię, zwłaszcza za moim ukochanym Neapolem, lubię przyrządzić coś pysznego, co przeniesie mnie choć na chwilkę w tamte strony. Kiedy tam jestem, na zaspokojenie niewielkiego głodu, uwielbiam zatrzymać się w jednym z miejsc, gdzie serwują cuoppo napoletano, tamtejszy fast food- papierowy róg obfitości, pełen wszelkiego rodzaju smażeniny. Od ziemniaków, poprzez krążki z kalmarów, krewetki, wytrawne ciastka z wodorostami, kulki ryżowe, czy makaronowe, które są bohaterem tego wpisu. Frittatine są jedną z tych pyszności, które ciężko przestać jeść.


Przygotowanie jest proste, lecz dość czasochłonne, choć może nie tyle samo przygotowanie, co chłodzenie, na które musimy znaleźć czas. Jeśli skusicie się na przygotowanie tej przekąski przygotujcie następujące składniki:

  • 250 g makaronu, najlepiej bucatini, czyli po “naszemu” takiego grubszego spaghetti 😉
  • 250 g gotowanej szynki, może być konserwowa
  • 300-400 g zielonego groszku, najłatwiej sięgnąć po mrożony
  • ok. 300 g sera mozzarella
  • 100 g startego parmezanu (zamiast mozzarelli i parmezanu możecie dodać ser provolone, jednak trudno go jeszcze u nas kupić i ten dobrej jakości jest dość drogi)
  • niedużą cebulę
  • 3 łyżki oliwy z oliwek

Składniki do przygotowania beszamelu, który ma za zadanie związać powyższe składniki:

  • 100 g masła
  • ok. 100 g mąki
  • 500 ml mleka
  • sól, pieprz, szczypta gałki muszkatołowej

Potrzebne produkty do przygotowania ciasta do smażenia makaronowych kąsków to:

  • mąka, ok 200g
  • woda, 300 ml
  • sól i pieprz

Makaron łamiemy na mniejsze kawałki i gotujemy al dente w osolonej wodzie.

Po odcedzeniu mieszamy z oliwą z oliwek.

Groszek podsmażamy aż zmięknie, dodajemy cebulkę i krótko dusimy, a następnie lekko studzimy.

Do makaronu dodajemy groszek, pokrojoną w kostkę szynkę, pokrojoną mozzarellę i starty parmezan, mieszamy.

Przygotowujemy beszamel. W garnku lub na patelni lekko przypalamy mąkę, dokładamy rozdrobnione masło i mieszamy aż masa mocno zgęstnieje.

Powoli, porcjami, dolewamy mleko, ciągle mieszając. Gdy mieszanka będzie konsystencji jogurtu- doprawiamy solą, pieprzem i gałką, jeszcze chwilkę gotujemy i zestawiamy z ognia.

Mieszamy z makaronem, przekładamy do takiego naczynia, by masa miała około 3-4 cm wysokości. Myślę, że najlepiej sprawdzi się nieduża blaszka do pieczenia. Masę dociskamy do spodu formy i wstawiamy do lodówki na minimum 6 h.

Po tym czasie dzielimy masę na mniejsze kawałki, możemy wyciąć foremkami do ciastek, lub natłuszczoną szklanką, albo po prostu uformować coś na kształt niedużych kotlecików.

Przygotowujemy ciasto z mąki, wody i przypraw- powinno mieć konsystencję ciasta naleśnikowego.

Każdy z uformowanych kawałków makaronowej masy zanurzamy w cieście i smażymy na dość głębokim i bardzo rozgrzanym tłuszczu. Wyciągamy na papierowy ręcznik, by pozbawić frittatine nadmiaru tłuszczu. Ja przygotowałam także wersję z bułką tartą, ale chyba bardziej smakują mi te wyłącznie zanurzone przed smażeniem w cieście. Najlepsze są gorące, ale na zimno też nie tracą ani krztyny ze swych walorów smakowych.

 

Sezamowe pieczone warzywka z serem halloumi

 Wakacje minęły, naprawdę nie wiem jak i kiedy. Całe szczęście pogoda nadal piękna i można czerpać z babiego lata pełnymi garściami. Nieodłącznym skojarzeniem z nieubłaganie zbliżającą się jesienią, są dla mnie od zawsze wykopki. Ziemniaki, buraki, marchewki, pietruszki i wszelkie inne warzywka, które całe lato dojrzewały na polu, teraz powoli muszą zostać zebrane i zabezpieczone, aby można było z nich korzystać aż do następnego sezonu. A warzywa korzeniowe to w końcu źródło wielu witamin i cennych minerałów, no i przede wszystkim fantastycznego smaku. Lubię je w wielu wydaniach, nie tylko jako podstawę bulionu czy sałatki jarzynowej 😉 Dzisiaj proponuję wykorzystanie uprzednio upieczonych. Potrawa z polskimi bulwiakami, owczym serem i sezamem.


Potrzebne składniki na dwie porcje to:

  • dwie marchewki
  • mały seler
  • 4 średnie buraki
  • średnia cebula
  • 150 g sera halloumi
  • dwie łyżki masła klarowanego (może być olej)
  • łyżka miodu
  • ziarna sezamu
  • olej sezamowy
  • sól i pieprz

Warzywa zawinęłam pojedynczo w folię aluminiową i upiekłam do miękkości. Marchewki i selera piekłam w 180 stopniach około 30 minut, buraki nieco ponad godzinę- wszystko zależy od ich wielkości. Gdy warzywa lekko przestygły, pokroiłam je na mniejsze kawałki, takie na jeden kęs.

Na suchej, rozgrzanej patelni podprażyłam sezam, około 2 łyżek przez 2-3 minuty. Dodałam masło i cebulę pokrojoną w pióra, lekko osoliłam.

Gdy cebula się zeszkliła dodałam miód i jeszcze chwilę podsmażyłam, by cebula z miodem skarmelizowała się.

Na patelnię wrzuciłam pokrojone warzywa, doprawiłam sporą ilością pieprzu i jeszcze odrobiną soli do smaku. Podgrzewałam całość przez kilka minut mieszając, by warzywa dobrze pokryły się maślano-miodową glazurą i sezamem. W międzyczasie na patelni grillowej podsmażyłam pokrojony w plastry ser. Wszystko razem smakuje nieziemsko! Cudownie słodkie i sezamowe warzywa z dodatkiem słonego, lekko przypieczonego

sera. By jeszcze podkręcić sezamowy smak, już na talerzu, polałam wszystko kilkoma kroplami oleju sezamowego. Pyszota!