Skip to main content

Sernik na zimno, ku chwale truskawkom!

Nie za bardzo umiem piec ciasta, ale słodkości lubię, owszem. Uczę się, próbuję, ale jednak pieczenie wymaga często dużej precyzji, której niestety zwykle mi brakuje. Nie mówię, że nic nie wychodzi. Niby wychodzi, ale żeby rezultaty były jakieś spektakularne, to nie powiedziałabym. Niedawno postanowiłam spróbować przygotować sernik… na zimno, bez pieczenia, czyli przepis idealny dla mnie. Przewertowałam dużą ilość przepisów z przeróżnymi pomysłami i ostatecznie zadecydowałam, że moją bohaterką będzie truskawka. Wybrałam przepis na bazie serków waniliowych i postanowiłam dołożyć do standardowej wersji jeszcze jedną warstwę- musu truskawkowego. Wyszło ładnie…ale przede wszystkim bardzo smacznie 🙂


Sernik przygotowałam w tortownicy o średnicy 26 cm, przydała się także folia spożywcza. Na taką wielkość formy wykorzystałam:

  • 30 mocno czekoladowych ciastek
  • 700 g serka waniliowego homogenizowanego (w opakowaniu jest zwykle 200 g, więc te dodatkowe 100 g można po prostu podjeść 😉 )
  • 400 ml śmietany 30%
  • około kilogram truskawek
  • 30-40 malin
  • 2 galaretki truskawkowe, słodzone
  • żelatynę
  • cukier i cukier puder
  • 100 g masła

Ponieważ do wykonania spodu sernika użyłam ciastek czekoladowych, a niestety znalazłam tylko takie przełożone kremem, to rozpoczęłam od oddzielenia ciastek od śmietankowej masy i dokładnego rozdrobnienia ich w malakserze. W garnuszku, na małym ogniu rozpuściłam masło i gdy leciutko przestygło, dodałam do ciastek. Po wymieszaniu masa była delikatnie wilgotna. Wyłożyłam formę folią spożywczą, spód i brzegi, lecz wcześniej lekko zwilżyłam jej powierzchnię wodą, dzięki temu folia lepiej przywarła i dała się uformować. Do tortownicy trafiły ciastka, które delikatnie docisnęłam do spodu.

Zabrałam się za przygotowanie pierwszej, śmietankowej warstwy. Na początek ubiłam śmietanę z 2 łyżkami cukru pudru, a następnie dodałam stopniowo serki. Dla mnie masa była wystarczająco słodka, ale oczywiście można ją jeszcze dosłodzić, zgodnie z upodobaniem. Podzieliłam masę na pół. Jedną część przykryłam i wstawiłam do lodówki, a do drugiej dodałam odpowiednią ilość rozpuszczonej żelatyny (zgodnie z instrukcją i proporcjami z opakowania) i wyłożyłam na ciasteczkowy spód. Przykryłam i wstawiłam do lodówki, by masa stężała.

Następny krok to przygotowanie warstwy truskawkowej. Odłożyłam około 15 niewielkich owoców do dekoracji, a resztę pozbawiłam szypułek, zasypałam dwiema czubatymi łyżkami cukru, doprowadziłam do wrzenia. Gotowałam jakieś 2-3 minuty i zdjęłam z ognia. Gdy truskawki lekko przestygły, dokładnie zmiksowałam. Można masę przetrzeć przez sito jeśli chcecie się pozbyć  drobinek pestek, ja jednak uznałam, że wszystko na tyle ładnie się rozdrobniło, że nie ma takiej konieczności. Upewniłam się, że śmietankowa masa zastygła i wtedy do truskawkowego musu także dodałam odpowiednią ilość żelatyny. Pamiętajcie, aby dokładnie wymieszać, by substancja żelująca rozeszła się po całej masie. Cudownie czerwona, półpłynna mikstura wylądowałam w tortownicy, a następnie w lodówce. Gdy

stężała, przygotowałam drugą porcję masy śmietankowej, a gdy i ta zastygła, wyłożyłam na wierzch owoce. Przepołowione truskawki ułożyłam od zewnętrznej strony formy, a maliny w środku. Przygotowałam galaretkę i gdy zaczęła się już dość solidnie ścinać- pokryłam nią owoce. Przypilnujcie, by galaretka nie była zbyt płynna bo zamiast zastygnąć na owocach, spłynie gdzie tylko będzie mogła. Polecam także wylewać ją powoli przy pomocy łyżki.

Gdy galaretka się zetnie to już koniec pracy i można pałaszować. Przygotowanie nie jest skomplikowane, lecz, faktycznie, rozciąga się w czasie, ale myślę, że warto spróbować. Przyjemny, typowo letni deser.

Puszyste placuszki z truskawkami

Dotarła do mnie ostatnio mrożąca krew w żyłach informacja- jest bardzo sucho u nas w regionie, jeśli nie spadnie porządny deszcz, truskawek już za chwilę nie będzie. Ale jak to?! Nie zdążyłam się nimi jeszcze za dobrze nacieszyć, a już koniec? O zgrozo! Na szczęścia zbawienny deszcz spadł, mam nadzieję, że będzie to miało pozytywny wpływ na wszystkie cudowne plony polskiej ziemi i że truskawki także ocalone… przynajmniej choć jeszcze na chwilkę 🙂

 W tym sezonie, oprócz tradycyjnych dżemów, kompotów i koktajli, staram się wykorzystywać owoce także na inne sposoby. Do tej pory, jeśli myślałam o smażonych placuszkach, racuszkach z owocami- przychodziły mi na myśl takie tradycyjne, z jabłkami. Czemu dotychczas nie spróbowałam zrobić ich z truskawkami? Nie mam pojęcia, ale nadrobiłam zaległości i gorąco polecam abyście zrobili to samo.
Ciasto nie jest przepisem na klasyczne racuchy drożdżowe. Myślę, że truskawki wymagają bardziej delikatnego i gładkiego anturażu. Potrzebujemy zatem 4 jajek, 2 szklanek mąki- ja użyłam pszenną, 20 łyżek mleka, 2-3 łyżki kwaśnej śmietany, 2 łyżek roztopionego masła. 4-5 łyżeczek cukru i łyżki proszku do pieczenia. Białka jajek ze szczyptą soli ubijamy na pianę, moja nie była zbyt sztywna, ale “puszysta”, dobrze napowietrzona. Resztę składników, czyli żółtka, mąkę, masło, mleko, śmietanę, cukier i proszek do pieczenia mieszam ze sobą dokładnie, aby składniki dobrze się połączyły. Następnie partiami dodajemy ubite białka, mieszając łyżką, bardzo delikatnie z powstałą miksturą.
Na koniec dorzucamy pokrojone w plastry truskawki. Ciasto powinno mieć konsystencję gęstej śmietany.

 

Placki smażymy na dobrze rozgrzanym oleju, starając się by każda porcja wykładanego na patelnię ciasta zawierała owoce. Wykładałam je na patelnię zwykłą łyżką stołową- taka porcja ładnie rosła podczas smażenia i placuszki wyszły rozmiarowo w sam raz. Ciasto nie zawierało zbyt wiele cukru, gdyż mogłoby się przypalać. Truskawki same w sobie też nie są przesadnie słodkie, dlatego przed podaniem, po odsączeniu na ręczniku papierowym z nadmiaru oleju, posypałam gotowe placki dość obficie cukrem pudrem. Wyborna słodka przekąska.